Czy wypada być niepełnosprawną, kiedy nadal jest się atrakcyjną kobietą?

Absolwentka Politechniki Warszawskiej, inżynier, koordynator i manager projektów inwestycyjnych między innymi takich jak baseny termalne, zabytkowe lofty, metro warszawskie czy największy park wodny w Europie środkowo-wschodniej Suntago. – Iwona Orłowska 

Pewnego pięknego czerwcowego południa los zadecydował, że nadjeżdżający kierowca Tira odbierze mi część zdrowia, czym zasilę grono osób niepełnosprawnych. I tak dokładnie się stało. Po pół roku jeżdżenia na wózku inwalidzkim, zaczęłam na nowo uczyć się chodzić, to była długa i trudna droga.

Pierwsze pół roku po wypadku, to czas bólu fizycznego, walka o wykonywanie

podstawowych codziennych czynności, godzenia się, że nie jestem w pełni samodzielna. Zależność od innych osób i utrata kompletnej pewności siebie, również tej, dzięki której czujemy się kobietami.

Najbardziej w wypadku ucierpiały moje nogi, obydwie były złamane. Jedna z nich była operowana, co zostawiło długą, szpetną bliznę. Myśl o szpilkach, sukienkach przed kolano, była utraconym wspomnieniem.

Na szczęście w tym czasie nie był to dla mnie duży problem, ponieważ zmagałam się z najbardziej przyziemnymi problemami, samotnie wychowując 10- letnią córkę, za którą nadal byłam odpowiedzialna, pomimo mojego stanu. Utrata dochodów, brak widoków na przyszłość w kontynuacji wykonywania swojego zawodu, szło w parze z drogą rehabilitacją i leczeniem. Nie wiem dokładnie, jak udało mi się nie załamać i nie poddać się… Każdy dzień był wyzwaniem, ale i wdzięcznością za to, że przeżyłam, że mogę dalej być z dziećmi, że jest mi dane zachwycać się dalej światem i jego wspaniałością.

Nie udało by się to, gdyby nie mój dorosły już syn, brat, przyjaciele którzy mi pomagali we wszystkim.

To wydarzenie dosłownie „wywaliło mój świat do góry nogami”, musiałam wyprowadzić się z Warszawy, córka musiała zmienić szkołę, wszystkie plany wzięły w łeb… Ale czekały na nas nowe wyzwania, jak się okazało…

Udało mi się. Po 1,5 roku rehabilitacji i leczenia, oprócz nieodwracalnych uszczerbków na zdrowiu, można powiedzieć,  że nic po mnie nie widać.  I tu pojawia się problem. Nie widać niepełnosprawności, a używa karty parkingowej, uprawniającej do parkowania na miejscach dla niepełnosprawnych.

Do tego nie „wypada z trabanta”, jak ja to nazywam… Problem, który tu poruszam, to problem społeczny, ostracyzm posunięty do tego, że ludzie zdrowi „normalni” oceniają osoby niepełnosprawne jak strażnicy prawa, a raczej zazdrośni o to uprzywilejowane miejsce.

Według mnie, nie chodzi o to, aby osoba dotknięta niepełnosprawnością musiała za każdym razem dla publiki udowadniać czy pokazywać  swoją niepełnosprawność. Tak jest w moim przypadku, staram się zawsze wymagać od siebie więcej. Nawet jeśli to nie zawsze komfortowe, zakładam obcasy, idę wolniej, ostrożniej, nie utykam na pokaz, raczej staram się to kamuflować. Istotą niepełnosprawności nie jest to, co nam się należy od tak zwanego systemu ulg i wsparcia osób niepełnosprawnych,  ale uprzywilejowanie przez społeczeństwo do normalnego życia. Świadomość naszego społeczeństwa w tym względzie jest raczej zerowa, rzecz jasna mówię o wielu sytuacjach, kiedy doświadczyłam oceny, pretensji czy też podważania zasadności korzystania z miejsc uprzywilejowanych.

I w tym miejscu chcę jasno zaznaczyć, że jeśli ktoś ma niebieską tabliczkę, to nie dają jej za ładne oczy, to komisja lekarska orzeka, czy uszczerbek na zdrowiu jest znaczny, tj około 30% . To tyle, ile mają m.in. kombatanci. To oznacza, że ktoś stracił zdrowie lub mu je w jednej sekundzie odebrano, tak jak mnie.

Wracając do tematu, czy wypada być atrakcyjną kobietą będąc osobą niepełnosprawną odpowiem, że nie wypada.. bo tak wygodniej pełnosprawnym inaczej, ale warto! Warto zadbać o siebie, poczuć się lepiej, być silnym dla tych, którzy mają odwagę stawać się równymi pomimo swoich ograniczeń i często bólu, który temu towarzyszy.

#RokKobiet

Share This