Joga: od ciekawości do pasji.

Nauczycielka jogi wg Iyengara, pasjonatka aktywnego i zdrowego stylu życia. Zafascynowana ajurwedą, której mądrość stara się wykorzystywać na co dzień. Ciągle ucząca się żyć w rytmie slow i pokazująca innym zalety świadomego życia. – Magdalena Augustyniak

 

Nie szukałam jogi. Nic o niej nie wiedziałam.

Szukałam spokoju, zrozumienia, odskoczni od codziennych problemów. Była to era „przed internetowa”, czasy zamierzchłe dla wielu z nas.

Nie sprawdziłam w wyszukiwarce internetowej opinii, nie znałam nikogo kto mógłby mi pomóc – poszłam z ciekawości, z ogłoszenia. I nie była to szkoła jogi, tylko małe studio. Nauczyciel? Wiem, to ważne – ale nie pamiętam 😊. Zostało mi w głowie odprężenie, spokój, relaks. Coś czego potrzebowałam. Odnalazłam swój rodzaj aktywności fizycznej – bo tak wtedy jogę postrzegałam. Po latach praktyki „gimnastyczny” aspekt jogi zszedł na plan dalszy. Ale po kolei…

Zakorzenione, a może zaszczepione przez wychowanie, dążenie do perfekcji sprawiało, że moje życie stawało się coraz trudniejsze. Poprzeczkę stawiałam sobie coraz wyżej. Zrobić więcej, lepiej, idealnie. Najlepiej sama, bez pomocy czy wsparcia – bo ja zrobię to najlepiej. Czym to się kończy? Pewnie się domyślacie – problemy ze zdrowiem. Moje ciało powiedziało „stop, dość”. Mój organizm zmusił mnie do poświęcenia jemu (czyli sobie 😊) więcej czasu. I wtedy wróciła joga.

Tym razem trafiłam do „prawdziwej” szkoły, znalazłam swojego nauczyciela. Powoli, bez pośpiechu zdobywałam wiedzę i umiejętności. Poznałam wspaniałych ludzi, którzy nauczyli mnie dystansu do życia i uświadomili mi, że nie musimy być idealni. Nie jesteśmy tacy. Proste? Łatwe? Nie. Nie dla mnie.

Stare nawyki wracały jak nałóg. Kiedy mi „się chciało” to stawałam na macie. Praktykowałam jogę z doskoku. Gorszy czas w życiu – to biegłam na zajęcia, jak lepiej – zapominałam o praktyce. Mój nauczyciel twierdzi, że każdy z nas musi dorosnąć do jogi i coś w tym jest. Po kilku latach dojrzałam do tego, by regularnie pojawiać się na macie. Doceniłam konsekwencję w praktyce. Pracę w ciszy i skupieniu nad swoim ciałem. I głową. Tak, głównie głową. To czas całkowitego oddania się jodze. Wyciszenia, braku gonitwy myśli. Nauczyłam się lepiej gospodarować swoim czasem, znaleźć wolne chwile i spędzać je na praktyce.

„W miarę jedzenia apetyt rośnie”. Podobno. Mój apetyt na jogę zaprowadził mnie na warszawski AWF. Na kierunku „Joga i Relaksacja” rzeczy, które znałam z zajęć, intuicyjnie wyczuwalne, znalazły swoje naukowe uzasadnienie. Anatomia człowieka, metodyka prowadzenia zajęć, relaksacja – czyli nasz oręż w walce z niszczycielskim stresem, to tylko niektóre z zagadnień poruszanych na studiach. Wśród braci żaków gro stanowili praktykujący nauczyciele, były też osoby „wkręcone” oraz absolutni debiutanci. Poziom fizycznego zaawansowania – ten gimnastyczny, czasami cyrkowy aspekt jest drugorzędny. Świadomość swojego ciała jest dużo ważniejsza, jego ograniczeń i możliwości. Debiutant dotknie kiedyś stóp, owinie dłonie wokół nich, zamknie pozycję kładąc głowę na kolanach (Paschimottanasana). Świadomie, bez napięć, kontuzji. Kontrolując cały czas swój oddech, ciało, umysł.

Po studiach zdałam egzamin na instruktora rekreacji ruchowej ze specjalności joga. Czy miałam w planach uczyć jogi? Zdecydowanie nie. Bycie nauczycielem nigdy nie było moim celem. Prowadzenie zajęć raczej napawało mnie strachem i nie czułam się gotowa by stanąć twarzą w twarz z uczniami.

Zrządzeniem losu zostałam poproszona o zastąpienie koleżanki w prowadzeniu zajęć. Z duszą na ramieniu, z bagażem obaw i strachu stanęłam. Przodem do uczestników zająć. W tym momencie cała „trema” przestała istnieć. Była joga. To było to!

Po zajęciach czułam zmęczenie, a jednocześnie przypływ dobrej, pozytywnej energii. Jeżeli macie w życiu punkty zwrotne, takie które coś Wam uświadomiły, zmieniły, odwróciły – to właśnie był ten moment. Zrozumiałam co chcę robić i co sprawia mi radość. Odnalazłam swoją pasję.

Namaste 😊

#RokKobiet

Share This