Najpierw szczęście, potem szczupłość – czyli dlaczego tak bardzo chcesz schudnąć, a nie przestajesz jeść

Psycholog, coach, trener rozwoju osobistego. Autorka książki „Jak nie masz w głowie, to masz w biodrach„. – Agnieszka Węgiel

 

Najpierw szczęście, potem szczupłość – czyli dlaczego tak bardzo chcesz schudnąć, a nie przestajesz jeść.

Jak schudnę, to…. zmienię pracę, znajdę męża, zacznę biegać, założę sukienkę, no, w ogóle… będę szczęśliwa. A na razie to ja mam wysokie wymagania, wysoki poziom niezadowolenia, zero akceptacji. Ale jak już schudnę to wszystko się zmieni.

I co? Zmieniło się po którejkolwiek z diet? Skoro tam nie zostałaś, z tą wymarzoną szczęśliwością w tej niższej wadze to chyba jednak nie o odchudzanie tu chodzi.

Szczupłość, liczba na wadze, rozmiar na metce. My naprawdę wierzymy, że od tego zależy nasze życie i szczęście. Tak programują nas media, a współcześnie social media w natężeniu non stop. Chyba, że zostawisz w domu telefon. Tak, jasne…

W młodości bombardowały nas okładki Bravo Girl w kiosku. Od czasu do czasu. Dzisiaj bombarduje nas milion pięknych zdjęć z Instagrama. I okładki gazet. I piękni ludzie w telewizji. I bilbordy reklamujące medycynę estetyczną. I wszyscy są szczupli i piękni i uśmiechnięci. Mają idealne ciała, kaloryfery na brzuchu i twarze bez zmarszczek, mają grzeczne dzieci – wszyscy na biało, na białych kanapach. I wszyscy szczęśliwi. Czyli będę szczęśliwa jak będę piękna i szczupła. A skoro nie jestem szczupła, nie jestem szczęśliwa. Albo jestem, ale tak trochę tylko, takim lichym szczęściem, bo gdybym była szczupła to dopiero wtedy zaznałabym w pełni szczęśliwości. I nawet mogłabym kupić białą kanapę, bo dziecko szczupłej kobiety nie upaprze jej dżemem.

Szukamy szczęścia, pragniemy szczęścia i nie dostrzegamy go wpatrzeni w idealne ciała zrobione przez photoshopa albo filtry Instagrama. Zamiast widzieć swoje małe szczęścia mamy wielką frustrację, że jesteśmy nie takie, nie idealne, z fałdką i zmarszczką i brudną kanapą. I z wrzeszczącymi dziećmi. I wkurzającym szefem. Ale jak tylko schudnę to wszystko się zmieni.

I katujesz się dietą i szef się nie zmienia, dzieci nie grzecznieją, nie ma sensu kupować nowej kanapy. I zaszywasz się w samochodzie z paczką ciastek. Ciastka przytulają. Jest dobrze. O jak dobrze…. Łup! Znowu jem… Nie potrafię być szczęśliwa (w domyśle, bo nie potrafię schudnąć).

Jedzenie pełni w naszym życiu wiele funkcji – odżywia, jest częścią kultury, tradycji, bycia w społeczności. Ale pełni też rolę plastra na ból, zaklejasz nim to, co boli, nie sprawdzając co tam jest i nie oczyszczając rany. I na chwilę to działa, ale potem plaster odpada, ból jest, rana jest. Sięgasz po kolejne ciacho. I na chwilę znów jest dobrze.

Matki Polki, Siłaczki, Zosie Samosie, Kobiety Pracujące, Turbo Ogarniaczki. Podłoga ma lśnić tak jak okna, dzieci swoje kanapeczki mają zrobione i spakowane (nieważne, że mogłyby same, bo już są w liceum), mąż ogarnięty, skarpetki poukładane kolorami, wczasy zaplanowane, koleżanki, rodzina pod kontrolą, koszula wyprasowana na kant, w pracy najwyższy poziom, poprzeczka wysoko. Poprzeczki, wszędzie poprzeczki. A Ty nosem włóczysz po ziemi, bo już od lat nie masz siły skakać. A one coraz wyżej, bo przecież podłoga nieumyta, kaloryfera na brzuchu nie ma, dzieci już prawie dorosłe, a ja mam zero zdjęć na białej kanapie ze słodkimi berbeciami.

Sprawdź czego potrzebujesz najbardziej? Czego potrzebujesz tak naprawdę? 

Może snu, odpoczynku, przytulenia, dobrego słowa? Może chcesz zwolnić, ale rozhulałaś ten swój kołowrotek tak, że nie umiesz się zatrzymać? Może chcesz popłakać albo rzucić wszystko i na dwa dni pojechać w Bieszczady? Jedna z moich klientek pojechała. Nie po to, żeby zrobić sobie dobrze. Po to, żeby wykonać zadanie pt. wyciszę się. No i nie wyszło. Wkurzenie, że się nie wyciszam, a powinnam, bo przecież wyjechałam było za to intensywne. Kolejna poprzeczka pt. zadbam o siebie zawieszona wysoko. Za wysoko.

Sprawdź czego potrzebujesz najbardziej i tak naprawdę.

Moja klientka Ania też czepiała się siebie, 6 kg nadwagi. Koszmar. Dieta za dietą i nic. W końcu trafiła do mnie…. Taki akt rozpaczy, jak sama to nazwała. Psycholog od odchudzania.

Jedno z pytań, które „rozwala system” i które zawsze zadaję brzmi: Jak dbasz o siebie?

No jak to jak?!? Chodzę do fryzjera, na paznokcie, kiedyś chodziłam na jogę, ale przestałam, nie mam na to czasu, poza tym nudne to strasznie, nie mogłam się skupić…

Ania ma męża, dwójkę dzieci, psa, piękny dom i świetną pracę. I marudzi. Bo waży za dużo.

Któregoś razu, na kolejnym spotkaniu:

Ania: Pytałaś co kiedyś robiłam tylko dla siebie i przypomniałam sobie: malowałam!

Ja: Czemu nie malujesz teraz?

Ania: No ale jak? Dzieci, dom, praca. Jak wyszłam za mąż pomyślałam, że teraz mam obowiązki, potem urodziły się dzieci, sztalugi zniknęły, farby przecież śmierdzą… Nie było na to czasu…. Jak ja za tym tęsknię…

Ja: Za czym?

Ania: Za tym, że byłam tylko ja. Sama ze sobą, ze swoimi myślami, z tym co czułam, z czasem dla siebie.

Ja: Gdzie teraz jesteś?

Ania: Sorry, szukam sztalug. Nie pamiętam, czy wylądowały na strychu czy w piwnicy….

Następne spotkanie:

Ania: Ja już chyba dam sobie spokój z tym odchudzaniem. Kończymy. Wyjęłam te sztalugi, kupiłam bezwonne farby, ustaliłam z rodziną, że czasem znikam. Jak ja za tym tęskniłam….

Ja: Za czym?

Ania: Za spokojem, wolnością, nie-myśleniem, nie-organizowaniem, nie-wszechogarnianiem.

4 miesiące później:

SMS od Ani: Chcę Ci coś powiedzieć, bo to od Ciebie się zaczęło. Schudłam 6 kg!!!

Ja: Co zrobiłaś?

Ania: No właśnie nic….

No właśnie. Nic, żeby schudnąć, wszystko, żeby zadbać o siebie.

 

Share This