O zaburzonych relacjach z jedzeniem.
Psycholog, coach, trener rozwoju osobistego. Autorka książki „Jak nie masz w głowie, to masz w biodrach„. – Agnieszka Węgiel

O zaburzonych relacjach z jedzeniem – czołgasz się czy żyjesz?
Rozmawiałam ostatnio z młodą kobietą, zabieganą, zapracowaną, robiącą ważne rzeczy.
Rozmawiałyśmy o jedzeniu, byciu w formie, dbaniu o siebie.
Zapytała po co to całe zamieszanie z jedzeniem, ruszaniem się, przecież skoro jest szczupła i nie tyje, to nie musi nic zmieniać.
Jedzenie zabiera jej czas, a czasu ma mało, zajmuje głowę, a ma na niej masę spraw …
A tu wszędzie bombardują ją informacje o regularności, prawdziwym jedzeniu, piciu wody, 10 tysiącach kroków, śnie, odpoczywaniu, relaksacji, uważności…. Takie pierdoły, jak ona tu dziecko wychowuje, robotę ogarnia, załatwia, organizuje, działa.
I tak sobie rozmawiałyśmy. Moje argumenty nie miały siły. To normalne. Nie przekonasz nikogo do zmiany mocą argumentów. Nie przekonasz, nawet jeśli argumenty racjonalnie mają sens. Nie przekonasz, nawet jeśli pokażesz statystyki. Nie przekonasz, dopóki nie kliknie. Nie zaiskrzy. Nie pojawi się ogień.
Nawet wtedy może nie zadziać się nic. Bo wystarczy chlusnąć wodą na iskrę i zgaśnie. I zapomnisz. Albo zarzucisz koc. I zniknie. Udasz, że tego nie było. Albo nawet nie będziesz udawać. Zapomnisz o rozmowie. I wrócisz do swojego kołowrotka. Do siebie bez siebie.
W tej rozmowie kliknęło. Kliknęło tak, że moc słów i odkrycia poraziła nawet mnie. Tę świadomą. Poukładaną z emocjami, relacjami z jedzeniem, własnymi potrzebami.
Ona: No ale po co to wszystko, skoro nie jest źle, czasem chapnę to, czasem tamto, zapiję kawą, redbulem i daję radę.
Ja: Daję radę krótkoterminowo – tu i teraz jest w miarę, pytanie co dalej? Co chcę robić i jak chcę być za 10, 20, 30 lat, na emeryturze? Ja chcę chodzić, biegać, podróżować, żyć. A nie od gabinetu do gabinetu w przychodni.
Ona: Na emeryturze?!? Hahaha. Pod warunkiem, że się tam doczołgam… ……………………………………. Maskara, czyli moje życie to jest czołganie się… Tak myślę o swoim życiu? Tak czuję moje życie?
No właśnie – chcesz czołgać się czy żyć?
Żyjesz tylko dlatego, że jesz. Co Ty na to? Myślałaś kiedykolwiek o jedzeniu w ten sposób? Czy raczej byle co byle jak, a jak tyję to idę na dietę. I używam jedzenia do polepszania samopoczucia albo do karania siebie. W zależności od aktualnego wskazania na wadze.
Skoro żyjesz tylko dlatego, że jesz, to może warto byłoby wstawić jedzenie na listę swoich codziennych zadań (nie mówię od razu, że na listę swoich priorytetów, bo szybko zarzucisz na to koc). Takich, które są dla Ciebie ważne, bo chcesz żyć (a nie czołgać się). Chcesz żyć nie tylko po to, żeby kiedyś coś, ale być może, żeby też coś tu i teraz. Nie musisz tego robić (pewnie właśnie to przyszło Ci do głowy). Nikt Cię nie zmusza. Możesz chcieć. Wtedy będzie Ci się naprawdę chciało zadbać o paliwo, którym karmisz swoje ciało i umysł.
Będziesz używać jedzenia do odżywiania ciała i umysłu i tysięcy bakterii w jelitach, które zajmują się produkowaniem 90% serotoniny, która nakręca Twoje dobre samopoczucie (jak często czujesz się dobrze?). Będziesz jeść, żeby mieć siłę, a nie żeby się pocieszyć, nagrodzić, doczołgać do końca dnia (życia) na snickersie i redbulu. Będziesz z uśmiechem na ustach świętować w święta, bo nikt jeszcze nie przytył od dwóch świątecznych dni, ani nie schudł od tego, że w święta nie zjadł schabu, pierogów albo makowca.
Od pocieszania masz przyjaciół, rodzinę, siebie, w nagrodę zrób coś fajnego z ludźmi, których lubisz albo sama ze sobą, jak Ci źle zadbaj o brak, który sprawia, że Ci źle.
Jedzenie nie jest Twoim przyjacielem, powiernikiem, lekarstwem na emocjonalny ból, antydepresantem. Chyba, że chcesz się czołgać.